niedziela, 15 czerwca 2014

Pobudka 5 rano- ktoś się krząta... W głowie myśli: !#@!$#$%$%^%^%&**&() o co chodzi?!?!?! jeszcze ciemno za oknem, a tu już pora iść -_- no cóż. wstajemy i się ubieramy! coś zjemy i poszli!

Byłam mniej więcej w połowie opuszczających albergue, bliżej jednak początku. Jak się okazało jak wychodziłam, koledzy pielgrzymi którzy dopiero zamierzali wstać mieli już wychodzić :D no ale cóż. To był ten dzień kiedy często mijałam polaków- mamę i córkę. Szłam trochę szybciej niż oni, ale a to mi but przeszkadzał, a to sznurowadło za luźno zawiązane, a to pić mi się chciało i wodę musiałam wyjąć... W końcu jakoś tak się stało że poszłam nie tam gdzie trzeba, na szczęście jeden pan pokazał mi drogę. No i dogoniłam je i zaczęłam iść z nimi... Monika i p. Ela. Barddzo miło szło się w czyimś towarzystwie. :) ale później one postanowiły odpocząć, ja zaś miałam siłę, by brnąć dalej, no to poszłam!

następnie doszłam do pewnego punktu i sama postanowiłam zrobić odpoczynek. przyłączył się do mnie niemiec, z którym porozmawiałam tylko chwilę, i poszłam dalej. w końcu po kolejnym odpoczynku zobaczyłam pewną kobietę, i postanowiłam na nią poczekać. Miała na imię Greta, z Holandii. Ciekawe że zaczęłyśmy rozmawiać po prostu o życiu. Lubi podróżować, jest po rozwodzie i ma dwoje dzieci. Ciekawe, że właśnie gdzieś o tym myślałam, o związkach i o podróżach. :)

Uświadomiło mi to coś ciekawego: można być w relacji tylko po pto żeby być- wypełniać jakąś pustkę, i jednocześnie ranić się niesamowicie... Pytanie- lepiej próbować i dać się poranić czy jednak trzymać się z daleka? Po drodze mijaliśmy piękne widoki. Natura działa kojąco... bardzo kojąco... :)


Doszłyśmy do schroniska, gdzie pożegnałyśmy się, ponieważ czekała na nią w innym hotelu przyjaciółka. Ja  zostałam w dużym schronisku w Pontevedra. Doszłam tam dość szybko, pod niepewną pogodą... Wykąpałam się i poszłam kupić coś na kolację. Bardzo ciekawe albergue, pod nazwą Maryji pielgrzymującej.



Jakieś dwie godziny później doszła grupa ze spotkanymi przeze mnie Polkami. Dowiedziałam się że Ivo jest portugalczykiem to myślę sobie: a co! spróbuję po portugalsku. Tego dnia spotkałam też Sergio, też z Porto, więc miałam okazję pogadać po portugalsku! Jeeeee :D

No ale Ivo zaprosił mnie, abym poszłam z nimi na kolację lub piwo. No to dawaj! Trochę nieśmiało poszłam pogadać z nimi. Następnego dnia zaproponowali mi, abym dołączyła do nich. i tak się utworzyła nasza rodzina, a raczej dla mnie otworzyła się ta, przyjmując mnie na te kilka dni. Od tej pory pielgrzymowałam z nimi.

Ivo, portugalczyk, miał na motywacji Camino odnalezienie siebie. Facet dużo przeszedł: żona zdradziła go po 3 dniach od śłubu, przeżył wojnę w Bośni, bo był w armii, pracował w wielu krajach, dzięki czemu zna kilka języków. Jednak wciąz nie znał sowjej wartości, nie widział sensu życia a ni tego, co chciałby tak naprawdę w tym życiu robić. Na Camino postanowił pójść, żeby napisać książkę. :) No ciekawe! Dużo rozmawialiśmy. o wierze, o Bogu, o sensie życia, o celu, o cierpieniu i o radości. Był to deszczowy dzień, więc praktycznie nie odpoczywaliśmy po drodze. Raz zatrzymaliśmy się, żeby zjeść śniadanie i wypić kawę, więc już koło 13 byliśmy pod albergue w Caldas de Reis.



Czekaliśmy na otwarcie, miałam tak skostniałe ręce, że nie byłam w stanie się podpisać! masakra! :D ale po prysznicu było lepiej. ;) więc odpoczęłam trochę, poszłam do sklepu po prowiant. następnie poszliśmy z p. Elą na termy, wymoczyć nogi w termach- co za relax! cudooooownie po całym dniu wymoczyć zmęczone nózie w gorącej wodzie w centrum miasta :D. następnie poszłam do kościółka i spasiu...

Następnego dnia pobudka koło 5:30 i do marszu! :) dzień był dość różny- raz padało, raz świeciło słońće, by w końcu troszkę nam dopiec. na śniadanko zatrzymaliśmy się w barze po drodze, gdzie z resztą spotkało się wielu pielgrzymów, by wspólnie zjeść śniadanko. Oto moja rodzinka na śniadanku:



 przeszliśmy przez Padron, gdzie zjedliśmy sobie serek i kanapeczkę, akurat przeczekając deszcz, i poszliśmy dalej. Dowiedzieliśmy się jednak, że w albergue Mos nie będzie miejsca dla 7 osób... co tu zrobić? Na straży stał Ivo - zadzwonił do pensjonatu około 15 km od Santiago, czy możemy się tam zatrzymać. Piękne pokoje, za jedyne 10 euro!
Zmęczona jakbym przeszła z 200 km weszłam pod prysznic, umyłam się, odpoczęłam chwilę i dołączyłam do moich kompanów, by zjeść naszą ostatnią kolację... Było bardzo symapatycznie. Położyliśmy się koło 22 by znów koło 5 wstać do marszu. Ostatnie 13 km...

Poszło szybko. Około 11 byliśmy na miejscu, ku celu naszej pielgrzymki, gdzie wspólnie, wszyscy razem, postawić nogę na muszli, która oznacza, że dotarliśmy do celu:


Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi. Moi kompani mieli jeszcze trochę czaus, ja zaśpostanowiłam od razu stanąć w kolejce po compostelę- certyfikat przejścia Camino. Była długa- czekałam prawie godzinę! ale pogadałam z gościem, który był ze Szkocji ale mieskzał w Hiszpanii, także, kolejna miła poznana osoba. :)
Lekko spóźniona weszłam na mszę, gdzie pan chciał mnie wyrzucić ponieważ miałąm ze sobą plecak. No ale sumą sumarum byłam na mszy dla pielgrzymów. Nagle zobaczyłam Luisę, która idzie w moją stronę!

Luisę spotkałam na Pascoandante, opowiadała mi wiele o Camino, bo sama je przeszła. Bardzo się cieszyłam że jązobaczyłam. JAk też wielkie musiało być jej zdziwienie, ponieważ zaledwie kilka dni wcześniej pisałam jej że jest mi przykro, ponieważ nie mogę iść na Camino, i żeby się za mnie pomodliła w tej intencji. I oto spotyka mnie u celu! :D Super. Okazało się, że jej znajomi jadą po nią z Porto i mogą mnie też zgarnąć. Bóg się zatroszczył o mnie. Szczególnie że musiałam być w poniedziałek na uczelni! Ehhhh to był dla mnie bardzo jasny znak, że kto ufa Bogu, ten się nie zawiedzie, nawet czasem idąc w ciemno. Wszystko było tak, jak być powinno...

Pożegnałam się więc z moją "rodziną caminową", poszliśmy jeszcze na obiad i z powrotem do Porto. Dwie i pół godziny samochodem i 5 dni na piechotę -_- Pomyśleć można co za głupota iśc na pieszo. Jednak ludzie, widoki, przemyślenia... Są warte tego trudu...

Co pokazał mi ta droga? Że Bóg dba o każdego kto Mu ufa. Wystarczy zaufać, jakie to proste nie? Żeby tak było i w życiu. Ale to fakt- czasem trzeba pójść w ciemno, za natchnieniem, za radą. Po prostu iść. Nie zatrzymując się. Pomimo, że nie odnalazłam jakoś specjalnie tego, kim chcę być i co robić po powrocie do Polski, zyskałam nowe historie, nową przygodę, nowych ludzi, nowe pokonanie siebie, nowe zaufanie... Chociażby dla tego wszystkiego warto było.

:)


wtorek, 10 czerwca 2014

A więc jako pierwszą historię chciałabym opisać Camino de Santiago , czyli Szlak Jakubowy. Jest to jeden z najpopularniejszych destynacji jeśli chodzi o pielgrzymki na świecie, zaraz obok Jerozolimy i Rzymu. Santaigo de Compostela- miasto w południowo- zachodniej Galicji, w którego sercu znajduje się katedra, w której według legendy znajdują się szczątki św. Jakuba Apostoła, który właśnie na półwyspie Iberyjskim głosił Dobrą Nowinę o Jezusie i rozpowszechniał chrześcijaństwo.

Dróg do Santaigo jest mnóstwo, najpopularniejsza i podobno najpiękniejsza jest francuska- ma ona 800 km! ( Przemierzyła ją właśnie moja koleżanka- Luisa, która swoją drogą zachęciła mnie swoimi opowiadaniami do odbycia Camino. Szła 6 tygodni)

Ja odbyłam Camino Portugues. Zanim jednak o nim opowiem chciałam wam powiedzieć, jak na nie trafiłam...

Obecnie mieszkam w Porto- miasto położone w północnej Portugalii nad wybrzeżem oceanu atlantyckiego u ujścia rzeki Rio Douro. Jestem tutaj na wymianie studenckiej, czyli na popularnym erasmusie. Ponieważ jednym z założeń bycia tutaj była możliwość zwiedzenia jak największej liczny miejsc w Portugalii i Hiszpanii, szukałam jak najwięcej jak najtańszych wycieczek. Jedna z nich była właśnie do Santiago. Sprawdziłam co to i stwierdzilam OK! jedziemy!

poznałam tam bardzo miłą brazylijkę Fabię, z którą zwiedzałyśmy. Na mszę dla pielgrzymów niestety się spóźniłyśmy. Ale później zwiedziłyśmy sobie katedrę. Widziałam ludzi z plecakami, trochę obolałych, ale szczęśliwych że doszli, z drugiej strony rozczarowanych że to już koniec.

Zaczęłam się interesować tym tematem. Znalazłam film Droga Życia (The Road), który swoją drogą polecam i który wydał mi się niesamowity- jak to- tak po prostu idziesz i spotykasz ludzi? Ciekawe... chciałam spróbować, niestety miałam studia, i brak czasu... Tydzień po wycieczce nastąpiła Pascoandante którą opisze w innym poście... Tam właśnie poznałam Luisę- dziewczynę która przeszła Camino portugalskie. Dużo czasu spędziłam na rozmowach z nią i coraz bardziej rodziło się w moim sercu pragnienie pójścia tam. Ciągle jednak nie miałam z kim no i kiedy... odłożyłam tę myśl na później... Wciąż jednak wracało to do mnie, jak bumerang... Kiedy zdecydowałam że ok-idę w pierwszym tygodniu po zakończeniu roku akademickiego, zaczęły się piętrzyć trudności- ból stopy utrudniający w znacznym stopniu chodzenie, nagła praca w labolatorium do wykonania, raporty... zaczęłam się zastanawiać CO JEST?!?!?!?!

Chciałam wyjśc w sobotę, jednak okazało się, że muszę w poniedziałek być na uczelni... było mi przykro, bo już widziałam,że zabraknie mi czasu na realizację Camino... w niedzielę rozmawiałam z księdzem po mszy, który przeszedł Camino Portugues, poradził mi, żebym skróciła Camino- nie szła z samego Porto, ale z Valency-miasta granicznego między Portugalią i Hiszpanią.

Pomimo natłoku pracy we wtorek wieczorem po mszy św poczułam- teraz albo wcale w tym czasie. Uświadomiłam sobie, że rzeczywiście- jeśli chcę to zrobić jeszcze podczas mojego pobytu na ersmusie, to ostatni dzwonek... Dokończyłam najpotrzebniejsze rzeczy na studia, spakowałam się i o 6 rano następnego dnia wsiadłam w pociąg do Valency... (jak się okazało, w ostatnim momencie, bo chwilę później odjechał- byłam zaspana więc czas reakcji i świadomość co się dzieje wokół była nazwijmy to delikatnie ograniczona :D )

Wysiadając z pociągu szczezrze powiedziawszy po prostu... nie wiedziałam gdzie iść!! nie widziałam strzałek, którymi oznaczone jest całe camino z prostego powodu- nie biegło ono koło stacji... Zapytałam więc gdzie pójść. Zgubiłam się, ale okazało się, że spowodowało to, że znalazłam siękoło biura informacyjnego o Camino de Santiago. Bardzo miłe wolontariuszki wytłumaczyły mi, gdzie pójść, pokazały na mapie punkty gdzie mogę podbić mój paszport. Znalazłam, podbiłam paszport i ruszyłam na most łączący Portugalię i Hiszpanię.

Chwilę później przekroczyłam rzekę i przywitałam Hiszpanię! :)







Pogoda była dobra do wędrówki- nie paliło słońce,a le jednocześnie nie padało. Przestawiłam więc zegarek godzinkę do przodu i w drogę czas! Po drodze kilka razy zgubiłam strzałki z oczu, czasem były to muszelki. jak ta:

podziwiając piękne widoki szłam sobie spokojnie ciesząc się, że zdecydowałam się pójść. W pierwszym albergue(schronisko dla pielgrzymów)- w Porrinho byłam około 16, jednak mając świadomość ograniczenia czasowego postanowiłam pójśc do kolejnego, oddalonego o 7 km albergue w Mos. Doszłam tam późno- było około 19, więc nie  byłam pewna, czy będzie dla mnie miejsce. Miałam farta. :) spotkałam tam dużą grupę która siedziała wspólnie, oraz holendrów- syna i matkę, z którymi sobie porozmawiałam. Zmęczona, weszłam pod prysznic, zjadłam cokolwiek i poszłam spać...





Hej!

Mam na imię Marta i moimi pasjami są podróże i taniec. Ponieważ nieraz spotykają mnie niesamowite przygody w drodze, a czasem zwariowanie decyduję się na jakąś podróż niespodziewanie , postanowiłam założyć bloga, żeby poopisywać to, co mnie spotkało. i oto jest!

czujcie się tu dobrze, publikując swoje komentarze, podsyłając własne blogi do czytania.

pozdrawiam Was wszytskuch serdecznie!
 :)