Pobudka 5 rano- ktoś się krząta... W głowie myśli:
!#@!$#$%$%^%^%&**&() o co chodzi?!?!?! jeszcze ciemno za oknem, a
tu już pora iść -_- no cóż. wstajemy i się ubieramy! coś zjemy i
poszli!
Byłam mniej więcej w połowie opuszczających
albergue, bliżej jednak początku. Jak się okazało jak wychodziłam,
koledzy pielgrzymi którzy dopiero zamierzali wstać mieli już wychodzić
:D no ale cóż. To był ten dzień kiedy często mijałam polaków- mamę i
córkę. Szłam trochę szybciej niż oni, ale a to mi but przeszkadzał, a to
sznurowadło za luźno zawiązane, a to pić mi się chciało i wodę musiałam
wyjąć... W końcu jakoś tak się stało że poszłam nie tam gdzie trzeba,
na szczęście jeden pan pokazał mi drogę. No i dogoniłam je i zaczęłam
iść z nimi... Monika i p. Ela. Barddzo miło szło się w czyimś
towarzystwie. :) ale później one postanowiły odpocząć, ja zaś miałam
siłę, by brnąć dalej, no to poszłam!
następnie doszłam
do pewnego punktu i sama postanowiłam zrobić odpoczynek. przyłączył się
do mnie niemiec, z którym porozmawiałam tylko chwilę, i poszłam dalej. w
końcu po kolejnym odpoczynku zobaczyłam pewną kobietę, i postanowiłam
na nią poczekać. Miała na imię Greta, z Holandii. Ciekawe że zaczęłyśmy
rozmawiać po prostu o życiu. Lubi podróżować, jest po rozwodzie i ma
dwoje dzieci. Ciekawe, że właśnie gdzieś o tym myślałam, o związkach i o
podróżach. :)
Uświadomiło mi to coś ciekawego: można
być w relacji tylko po pto żeby być- wypełniać jakąś pustkę, i
jednocześnie ranić się niesamowicie... Pytanie- lepiej próbować i dać
się poranić czy jednak trzymać się z daleka? Po drodze mijaliśmy piękne
widoki. Natura działa kojąco... bardzo kojąco... :)
Doszłyśmy
do schroniska, gdzie pożegnałyśmy się, ponieważ czekała na nią w innym
hotelu przyjaciółka. Ja zostałam w dużym schronisku w Pontevedra.
Doszłam tam dość szybko, pod niepewną pogodą... Wykąpałam się i poszłam
kupić coś na kolację. Bardzo ciekawe albergue, pod nazwą Maryji
pielgrzymującej.
Jakieś
dwie godziny później doszła grupa ze spotkanymi przeze mnie Polkami.
Dowiedziałam się że Ivo jest portugalczykiem to myślę sobie: a co!
spróbuję po portugalsku. Tego dnia spotkałam też Sergio, też z Porto,
więc miałam okazję pogadać po portugalsku! Jeeeee :D
No
ale Ivo zaprosił mnie, abym poszłam z nimi na kolację lub piwo. No to
dawaj! Trochę nieśmiało poszłam pogadać z nimi. Następnego dnia
zaproponowali mi, abym dołączyła do nich. i tak się utworzyła nasza
rodzina, a raczej dla mnie otworzyła się ta, przyjmując mnie na te kilka
dni. Od tej pory pielgrzymowałam z nimi.
Ivo,
portugalczyk, miał na motywacji Camino odnalezienie siebie. Facet dużo
przeszedł: żona zdradziła go po 3 dniach od śłubu, przeżył wojnę w
Bośni, bo był w armii, pracował w wielu krajach, dzięki czemu zna kilka
języków. Jednak wciąz nie znał sowjej wartości, nie widział sensu życia a
ni tego, co chciałby tak naprawdę w tym życiu robić. Na Camino
postanowił pójść, żeby napisać książkę. :) No ciekawe! Dużo
rozmawialiśmy. o wierze, o Bogu, o sensie życia, o celu, o cierpieniu i o
radości. Był to deszczowy dzień, więc praktycznie nie odpoczywaliśmy po
drodze. Raz zatrzymaliśmy się, żeby zjeść śniadanie i wypić kawę, więc
już koło 13 byliśmy pod albergue w Caldas de Reis.
Czekaliśmy
na otwarcie, miałam tak skostniałe ręce, że nie byłam w stanie się
podpisać! masakra! :D ale po prysznicu było lepiej. ;) więc odpoczęłam
trochę, poszłam do sklepu po prowiant. następnie poszliśmy z p. Elą na
termy, wymoczyć nogi w termach- co za relax! cudooooownie po całym dniu
wymoczyć zmęczone nózie w gorącej wodzie w centrum miasta :D. następnie
poszłam do kościółka i spasiu...
Następnego dnia
pobudka koło 5:30 i do marszu! :) dzień był dość różny- raz padało, raz
świeciło słońće, by w końcu troszkę nam dopiec. na śniadanko
zatrzymaliśmy się w barze po drodze, gdzie z resztą spotkało się wielu
pielgrzymów, by wspólnie zjeść śniadanko. Oto moja rodzinka na
śniadanku:
przeszliśmy
przez Padron, gdzie zjedliśmy sobie serek i kanapeczkę, akurat
przeczekając deszcz, i poszliśmy dalej. Dowiedzieliśmy się jednak, że w
albergue Mos nie będzie miejsca dla 7 osób... co tu zrobić? Na straży
stał Ivo - zadzwonił do pensjonatu około 15 km od Santiago, czy możemy
się tam zatrzymać. Piękne pokoje, za jedyne 10 euro!
Zmęczona
jakbym przeszła z 200 km weszłam pod prysznic, umyłam się, odpoczęłam
chwilę i dołączyłam do moich kompanów, by zjeść naszą ostatnią
kolację... Było bardzo symapatycznie. Położyliśmy się koło 22 by znów
koło 5 wstać do marszu. Ostatnie 13 km...
Poszło
szybko. Około 11 byliśmy na miejscu, ku celu naszej pielgrzymki, gdzie
wspólnie, wszyscy razem, postawić nogę na muszli, która oznacza, że
dotarliśmy do celu:
Zmęczeni,
ale bardzo szczęśliwi. Moi kompani mieli jeszcze trochę czaus, ja
zaśpostanowiłam od razu stanąć w kolejce po compostelę- certyfikat
przejścia Camino. Była długa- czekałam prawie godzinę! ale pogadałam z
gościem, który był ze Szkocji ale mieskzał w Hiszpanii, także, kolejna
miła poznana osoba. :)
Lekko spóźniona weszłam na mszę, gdzie pan
chciał mnie wyrzucić ponieważ miałąm ze sobą plecak. No ale sumą
sumarum byłam na mszy dla pielgrzymów. Nagle zobaczyłam Luisę, która
idzie w moją stronę!
Luisę spotkałam na Pascoandante,
opowiadała mi wiele o Camino, bo sama je przeszła. Bardzo się cieszyłam
że jązobaczyłam. JAk też wielkie musiało być jej zdziwienie, ponieważ
zaledwie kilka dni wcześniej pisałam jej że jest mi przykro, ponieważ
nie mogę iść na Camino, i żeby się za mnie pomodliła w tej intencji. I
oto spotyka mnie u celu! :D Super. Okazało się, że jej znajomi jadą po
nią z Porto i mogą mnie też zgarnąć. Bóg się zatroszczył o mnie.
Szczególnie że musiałam być w poniedziałek na uczelni! Ehhhh to był dla
mnie bardzo jasny znak, że kto ufa Bogu, ten się nie zawiedzie, nawet
czasem idąc w ciemno. Wszystko było tak, jak być powinno...
Pożegnałam się więc z moją "rodziną caminową", poszliśmy jeszcze na obiad i z powrotem do Porto. Dwie i pół godziny
samochodem i 5 dni na piechotę -_- Pomyśleć można co za głupota iśc na
pieszo. Jednak ludzie, widoki, przemyślenia... Są warte tego trudu...
Co
pokazał mi ta droga? Że Bóg dba o każdego kto Mu ufa. Wystarczy zaufać,
jakie to proste nie? Żeby tak było i w życiu. Ale to fakt- czasem
trzeba pójść w ciemno, za natchnieniem, za radą. Po prostu iść. Nie
zatrzymując się. Pomimo, że nie odnalazłam jakoś specjalnie tego, kim
chcę być i co robić po powrocie do Polski, zyskałam nowe historie, nową
przygodę, nowych ludzi, nowe pokonanie siebie, nowe zaufanie...
Chociażby dla tego wszystkiego warto było.
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz