czwartek, 25 grudnia 2014

Happy Hanukkah, Merry Christmas... :)

Po Chanuce- żydowskim festiwalu świateł kiedy to jedzą placki ziemniaczane, pączki i wszystko co tłuste (nie przypomina wam to tłustego czwartku??) nadszedł czas na pokazanie tradycji polskiej. Postanowiłam zrobić kolację wigilijną, która to,moim zdaniem, jest pięknym sposobem pokazania tradycji polskiej i polskich potraw. :) gotowanie zaczęło się w poniedziałek i pierwszy raz sama przygotowywałam wszytskie potrawy-sama,  w sensie bez mamy. :)

na koniec złapałam trochę spinę, że może za mało, że nie zdążę, że za późno, że nie będzie dobre. ALe jak zobaczyłam efekty, to sama się sobie zdziwiłam :D

było 12 potraw:
-barszczyk i to nie z torebki, ale prawdziwy, zrobiony z buraków na bulionie
-krokiety (ile się naszukałam bułki tartej! a i tak nie była taka, jaką chciałam. Ale dała radę :)_
-pierogi z kapustą i grzybami
-racuchy z jabłkami
-ryba po grecku
-kluski z makiem (moja ulubiona potrawa wigilijna)
-piernik (jako deser)
-bigos
-śmietanowiec (jako mój domowy deser, zawsze na święta jest :) )
-sałatka jarzynowa
-chleb, ale taki dobry chleb :)

Przeczytaliśmy ewangelie po polsku, bo są żydami, i dzieci nie rozumiały, więc to dobrze. Taka była umowa :)

Zaprosiłam 3 polki, które z nami świętowały. Wszystkie Au Pair. Cieszę się, że mogły spędzić "polskie" święta. :) to ważne mieć tu coś takiego, co przypomina mój kraj, moją tradycję.

Co ciekawe, najbardziej moim hostom spodobał się zwyczaj dzielenia opłatkiem- bardzo fajne było dzielenie się chlebem, składanie życzeń. :)

Później była pasterka w polskim kościele- śpiewałam Ave Maria z chorym gardłem i grałam na gitarze. Najpiękniejszym momentem było dla mnie zagranie Lulajże Jezuniu, gdzie wszyscy zaczęli śpiewać ze mną. Poczułam, że naprawdę śpiewamy kołysankę dla małego Jezuska :)

Mam cudownych hostów, teraz ich coraz bardziej doceniam, i cieszę się, że nie trafiłam na nich od razu- nie doceniałabym ich tak bardzo jak teraz. A doświadczenie- ciężkie, ale jakże przydatne w życiu. :)

Kilka zdjęć z wigilii:
My Au Pair :) i mój słodziak

Ja i moja Natalcia :*

Cokolwiek obchodzicie, życzę wam, żeby narodził się pawdziwy Bóg w waszych sercach.
I żebyście dostrzegali małe cuda codzienności :) :*


niedziela, 21 grudnia 2014

tradycje żydowskie...


No więc ponieważ chce trochę regularnije zacząć prowadzić bloga- może wpis co tydzień? to postanawiam poprawę. Ponieważ mieszkam u rodziny żydowskiej chcę poświęcić ten post podobieństwom pomiędzy kulturą polską i żydowską. myślę, że jest to ciekawe... bynajmniej mnie bardzo niektóre rzeczy zaskakują :)

a więc właśnie teraz obchodzona jest hanukkah- czyli święto świateł. :) Jest to święto upamiętniające cud: Grecy chcieli za wszelką cenę zniszczyć wiarę w jednego Boga budując świątynie swoim bożkom (nie wiem jak wy, ale ja bardzo lubiłam mitologie grecką :) to tak btw. ). Zniszczyli zapasy oliwy służącej do rozpalania menory- ośmioramiennego świecznika rozpalanego w synagogach.
Została tylko jedna butelka, zawierająca akurat tyle oliwy ile było potrzebne do podtrzymania płomienia w menorze przez jeden dzień. Potrzeba było ośmiu dni na przygotowanie nowej oliwy. Kiedy Żydzi rozpalili menorę resztkami oliwy, zdarzył się cud - menora paliła się bezustannie przez osiem dni. Dlatego też świętują Chanukę przez pełne osiem dni, zapalając świece każdego dnia, zaczynając od jednej pierwszego dnia, i zapalając osiem w dniu ostatnim.W tym roku Chanuka trwa od 16 do 24 grudnia- śmiesznie że akurat wtedy zaczynają się "nasze" chrześcijańskie święto... dla mnie to też pewien symbol: ze świąt żydowskich obchodzonych z moją host rodziną płynnie przechodzę w świętowanie Bożego Narodzenia :) tak jak i chrześcijaństwo wywodzi się z judaizmu :)

tak wygląda menora :)


kilka ciekawostek o święcie świateł i powiązania z Polską:
-tego dnia żydzi jedzą placki ziemniaczane, tzw. latkes- w Polsce są tak bardzo uzawane za polską potrawę, tymczasem zawdzięczamy ją żydom. podobnie sprawa ma się z pączkami, chałką, kuglem i babką- to wszystko potrawy żydowskie!!! zdziwieni? ja byłam mega zaskoczona :)
-dzieci dostają przez 8 dni prezenty- świetnie nie? :D
-popularne są też gelty- monety zrobione z czekolady owinięte w złotko
- gra się w gry za pomocą dredla- taka żydowska kostka do gry, a w sumie bączek :) Na każdym boku dreidel widnieje hebrajska litera. Są to litery: nun, gimel, hej i szin. Razem, oznaczają hebrajskie wyrażenie nes gadol hajah szam - "zdarzył się tam wielki cud".

Na pewno jest to czas na spotkanie z rodziną, bo są organizowane przyjęcia chanukowe... ciekawa tradycja :) jak u nas w sklepach jest szaleństwo merry christmas tak tu, w każdym sklepie, obok merry christmas jest happy hanukkah :) nawet obok choinki stoi menora!!!
także tak. :)
buziaki :*

sobota, 13 grudnia 2014

co nieco o zmianach, czyli rematch

Matko, obiecałam sobie i wam że będę prowadziła bloga regularnie... jasne xD
Jestem tutaj już prawie 3 miechy i nie wiem gdzie ten czas minął...
Trochę się działo przez ten czas, ale po pierwsze chcę napisać o rematchu dla wszytskich Au Pair, które się boją iść w reamtch, które nie wiedzą jak to dokładnie wygląda- ten wpis jest specjalnie dla was :)

1. jak to się zaczęło...
otóż u mnie zaczęło się od tego że spóźniłam się na autobus z dziewczynką. zadzwoniłam do hostki żeby podała mi adres szkoły żebym ją zawiozła, ona była w tym czasie na spotkaniu biznesowym. Wróciła do domu, wściekła na mnie jak nie wiem co. powiedziała że to wszystko moja wina ( ta dziewczynka jest strasznie przywiązana do matki i ona zawsze była rano kiedy wychodziłyśmy na autobus, mała zrobiła mi przedstawienie, że ona nie idzie bo chce do mamy, ale to moja wina xD) powinnam wyjśc wcześniej i cała litania tego co powinnam. że ona przeze mnie straci pracę i że nie mam pojęcia jak to ważne, że jest głównym żywicielem rodziny itd itp... i że JEŚLI JESZCZE RAZ TO SIĘ ZDARZY TO NIE MA WYJŚCIA- MUSI POROZMAWIAĆ Z COUNSELLOR BO MNIE LUBI, ALE MOŻE NIE PASUJE DO ICH RODZINY. później gadałyśmy o tym, powiedziałam że to był pierwszy raz kiedy zostałam sama i że nie jestem idealna, i jeszcze kilka spraw sobie wyjaśniłyśmy po drodze... ale od tamtej pory już bałam się cokolwiek zrobić- cokolwiek by się działo, myślałam że pójdzie w rematch. Miałam już bardzo duży dystans do niej...

później zarysowałam samochód o skrzynkę na listy- możecie sobie wyobrazić jaka byłam przerażona żeby im powiedzieć o tym... zebrałam się dopiero po tym jak to zobaczyli. Jen stwierdziła że nie ufa mi i nie chce żebym jeździła samochodem i że powinnam natychmiast jej o tym powiedzieć, a nie powiedziałam. Więc ja na to, że bałam się jej cokolwiek powiedzieć po tej pierwszej sytuacji, że pójdzie w rematch, na co ona odpowiedziała, że to ostania rzecz o której by myślała,  bo i dzieci mnie lubią i są przywiązane i ja jestem dobra do dzieci, więc to by było dla nich smutne. to było we wtorek.

przez dwa dni była cisza.. nie do zniesienia, odzywali się do mnie tylko gdy musieli i raczej jeśli chodzi o dzieci. to była masakra. Nie trwało to długo, bo w czwartek przyszła moja counsellor (o 14, pracowałam do 14, wszystko zrobione- pranie, posprzątane, zdążyłam małą 2 latkę położyć spać, myślałam że do mojej hostki przyszła znajoma) Jen zawołała mnie na dół że chce ze mną pogadać.
powiedziała że mi nie ufa, ciągle myśli że jej dziecko jest w niebezpieczeństwie i że nie wie czego jeszcze jej nie powiedziałam. I że idziemy w rematch.
Counsellor powiedziała mi (już nie hostka) że ponieważ wyjeżdżają, chcą żebym spakowała się jak najszybciej i przeprowadzam się do niej, w czasie rematchu będę mieszkała  niej. SZOK! Jak stąd do wieczności. miałam godzinę na spakowanie się, hości nawet się nie pożegnali, już nie mówię o tym, że nie miałam jak pogadać z dziećmi, to już w ogóle było hamskie- siedzieli na górze i czekali aż wyjdę. Poryczałam się do mojej counsellor, powiedziałam jej o pierwszej sytuacji...
Moja counsellor wykonała cudowną pracę, jestem jej wdzięczna z całego serca, jest ukochana i niezastąpiona. wysłuchała mnie, zrozumiała, powiedziała że jest ze mnie dumna za moje zachowanie i uważa ich zachowanie za co najmniej nieodpowiednie i że bardzo jej się to nie podobało jak ze mną sie obeszli. ale że już ma dla mnie jakieś rodziny z którymi mogę pogadać :)

2. Proces rematchu w APiA

Ja miałam tzw. break the match- rozłączam się z tą rodziną i jestem dostępna dla innych rodzin. Tutaj dużo zależy od counsellor- otóż ona rozsyła wici o tym że ma Au Pair w rematchu, do innych counsellor i pyta, czy nie mają rodzin w rematchu (ja miałam tylko rodziny z remachu) to właśnie counsellor opisuje nas, wyraża opinie o nas- ja ponieważ teoretycznie powodem rematchu był wypadek samochodowy (no tak, zarysowanie skrzynką to to samo co zderzenie na autostradzie, nie?) miałam następnego dnia lekcję jazdy, żeby potwierdzić że jestem dobrym kierowcą, tylko popełniłam głupi błąd (odkręciłam się do dziecka, dlatego poleciała mi kierownica). Moja counsellor wydała mi wspaniałą opinie i w ciągu dwóch dni miałam 7 przysłanych listów od rodzin. ważne jest, że zanim następi break match, counsellor powinna skopiować waszą aplikację do pdf!!! wtedy może ją wysłać do innych rodzin. jak nastąpi break match zanim to zrobi- traci to i odzyskiwanie zabiera czas który powinniście już przeznaczyć na interview. Niektóre counsellor są młode i niedoświadczone w tym, i nie wiedzą co powinny zrobić. Niektóre aplikacje dostałam też od góry, tzn. z biura w APiA. Wiadomo, stres związany z nowym szukaniem rodziny, to wszystko jest... tym razem dostajecie wszystko na maila- nie widzicie pełnej aplikacji rodziny.

Miejscie dobre stosunki ze swoją counsellor- mówię serio. Od niej tak naprawdę zależy WSZYSTKO w rematchu. Moja mnie przytuliła, gdy tego potrzebowałam, wysłuchała mnie, pomogła mi skupić się na czymś innym- naklejałam znaczki na koperty,sprzątałam... aby tylko nie myśleć. Przysyłała mi rodziny, pytała mnie o zdanie, pomogła mi napisać maila do rodziny ( niestety, musicie być dla nich mili nawet jeśli są świniami, bo rodziny mogą chcieć pogadać z nimi... samo życie), pomagała mi podejmować decyzje o pójściu do tej rodziny w której aktualnie jestem. Jestem jej bardzo wdzięczna za wszystko co dla mnie zrobiła.

3. moje rady dla wszytskich Au Pair chcących iść w rematch

- bądźcie szczere ze swoją counsellor, dbajcie o swoją relację z nią, chodźcie na spotkania, niech widzi, że jesteście aktywne. nigdy nie wiecie co może się zdarzyć i kiedy będziecie potrzebowały jej pomocy
- gadajcie o wszyyystkim ze swoimi hostami, jeśli chcecie z nimi zostać, i być szczerzy we wszystkim. i w tym co wam nie pasuje też bo jak sie balonik napompuje z emocjami to jak peknie, to bedzie słabo.
- jeśli już zdecydujecie sie na rematch, to zostańcie spokojni- counsellor jest świadkiem tego, kiedy rodzina lub wy idziecie wrematch i wydaje opinie.
- zróbcie coś żeby odwrócić swoją uwagę od myślenia o rematchu: ja przyklejałam znaczki, sprzątałam i robiłam sobie manicure :) to pomaga. :)
- gadajcie z każdą rodziną w rematchu, dużo rodzin ma beznadziejne aplikacje a później okazuje się  że są fajni. :)
- to jest do przejścia :)

Podsumowując całość i patrząc na to z perspektywy tych dwóch tygodni po: cieszę się, że to miało miejsce- co Cię nie zabije to Cię wzmocni, s tylko w trudnych sytuacjach pokazuje się, jaki naprawdę jesteś i czy coś przepracowałeś, czy nie. Ja widzę, jak dojrzałam do niektórych rzeczy, jak sobie zaczęłam radzić ze stresem "wybierając działanie zamiast bierności". I jestem z siebie dumna :) Za pogodę ducha, odwagę działania i mądrość odróżniania rzeczy których nie mogę zmienić od tych, które zmienić mogę- jestem wdzięczna Tacie tam na górze. :* Dziękuję też Natalce i Karolinie, że były ze mną w tych dniach, po prostu, fizycznie przy mnie, Madzi i całej grupie 7 awesome Au Pairs że były wirtualnie, Dużo Dobra Amen, że wspierali mnie modlitwą i dobrym słowem- szczególnie Robuś za wszystkie ciepłe słowa które od Ciebie usłyszałam. Z wami dzielnie to zniosłam. :)

Buziaki :*

i kilka fotek :)
kocham to miasto :)

moja Natalcia- gdyby nie ona, to byłoby słabo. :*

i moja druga dobra duszyczka tutaj :*

sobota, 27 września 2014

Pierwsze wrażenia z US

No w końcu chwila wychnienia. A więc jestem w Stanach już blisko tydzień, ale poczułam to odpiero wczoraj tak  naprawdę, wcześniej- tak jak właśnie stwierdziłyśmy z innymi Au Pair z mojej grupy (super grupy, podkreślmy to :D ) -to było jak szkolenie, tak naprawdę jak w Europie, nie zauważałam wielu różnic, bo cały czas byłyśmy w hotelu. Teraz zaczynam rozumieć już, co się dzieje. :)

Ale od początku... :)

Dokładnie noc przed, nie wiem skąd, nie wiem jak, i jakim cudem się to stało... zepsuł mi się telefon xD lipa, bo ani się z kimkolwiek skontaktować, a miała przyjechać po mnie moja kochana Gosia. :*
No dobra, nie zmienię tego, nie siądę i nie zacznę płakać! Trzeba coś wymyślić. napisałam więc do niej na fejsie mając nadzieję, że ma messangera. Miała :D Czekałam na nią troszkę, bo był korek (nie wiedziałam o nim, więc już chciałam wsiadać w tramwaj i jechać. Ale nie. Nareszcie przyjechała :D
Na lotnisku byłam jakoś 9:55. Po drodze dzięki Małgoni (jeśli to czytasz, jeszcze raz bardzo Ci dziękuję :* :* :*) uświadomiłam sobie, jak wiele zrobiłam, jaką drogę przeszłam, i zaczęło do mnie docierać, jak wielką rzecz udało mi się zrobić! Extra. Nadszedł czas pożegnań i weszłam na lotnisko, żeby znaleźć nasz lot

Au pair Polska na lotnisku

A więc spotkałyśmy się w poniedziałek na lotnisku Chopina, było nas 7 polskich Au pair. Pierwszą poznałam Madzię, już na nas czekała, więc przywitały my się :D pogadały my sobie :D i tak. Madzia była jedyną , z którą trochę dłużej pisałam. Na początku myślałyśmy że lecimy tylko we dwie. Okazało się inaczej, super! Madzia- nasza wspaniała organizatorka :* zarezerwowała nam miejsca obok siebie, więc było spoko. Cała podróż była dość męcząca, długa przede wszystkim... Ale największą atrakcją było to, że leciał z nami nie kto inny jak...
PREZYDENT BRONISŁAW KOMOROWSKI!!!
Także poczułyśmy się naprawdę bardzo wyróżnione, eskorta była dobra! :D niestety nie mam z nim zdjęcia :(

Odebrano nas z lotniska, jechaliśmy jakimś śmiesznym pociągiem, który nie chciał mnie wypuścić (ludzie jeszcze nie wysiedli, a tu pyk! drzwi zamykają się! Byłam dziesiąta :D I także tak...

Kiedy w końcu dostaliśmy się do hotelu, mieliśmy krótkie spotkanie z Jody, prowadzącą orientation, która, jak się okazało, ma polskie korzenie, ale jakie! Jest rodziną Henryka Sienkiewicza! :D 

Następnego dnia, po mało przespanej nocy (od piątej rano nie spałam, gdzie o 20 byłam już wykończona, to tzw. jet lag, czyli syndrom zmiany strefy czasowej) rozpoczęliśmy szkolenie, i mieliśmy wycieczkę do NY! 

WELCOME TO NY!!!

A więc no cóż. Nowy Jork jest ogrrrrrooooomny, wszytsko tam jest duże, każdy jest inny, samochody są wielkie, korki są wielkie, ilość ludzi jest wielka, ludzie niektórzy też są wielcy :D radość jest wielka (przynajmniej nasza :) ), bilboardy są wielkie, budynki są wielkie, jedzenie też jest king size. :D
Tu kilka zdjęć z Rockefeller, Top on the Rock (wiecie, gdzie był kręcony Kevin sam w domu? :) scena z chonką ), Time Square, niestety Statuy Wolności nie udało mi się uchwycić :(

 Times Square

Nowojorska policja, słynne NYPD, bardzo mili ludzie swoją drogą, mieliśmy eskortę na pociąg z bardzo miłym policjantem z psem, który... też ma Au Pair z programu . :)

 Kolumb Krzyś- to ten co odkrył Amerykę :)

New York- z góry :D
i z trochę innej strony

Wróciłyśmy zmęczone, ale szczęśliwe :) 
Na orientation mówili wiele bardzo przydatnych według mnie rzeczy, także jest to bardzo dobry czas. Niestety przyszedł czas pożegania. Zdążyłyśmy zrobić szybie selfie :D

I wiem że to nie koniec, ale dopiero początek naszych przyjaźni. :) I to jest super! 
Wspaniała siódemka w NY!
Dzięki dziewczyny za ten czas, szczególnie Tobie Madzia :*


Gdy w końcu dotarłam do mojego nowego domu, poznałam moich hostów, bo dzieci już spały. zobaczyłam mój pokój i szczena mi odpadła :O


Pokój moooich marzeń! :D patrzę, a obok leży mój nowy iPhone! :D po prostu... nie mam pytań. Po drodze zobaczyłam mój nowy samochód, który ma mi służyć na potrzeby jeżdżenia gdziekolwiek chcę... Czy to nie brzmi jak sen? Owszem, dla mnie na pewno :)

Rano przybiegła do mnie starsza dziewczynka, żeby się ze mną przywitać, dostała plecak z Anną i Elzą z Kriny Lodu i była przeszczęśliwa. Powiedziała, że cieszy się, że w końcu jestem! oooooo to było takie słodkie. :) Zaprowadziła mnie do swojego pokoju i pokazała co gdzie jak. :D Tzn. że zostałam zaakceptowana. Później przyszła jej młodsza siostrzyczka która jest przeeesłodka. :) Byłam w synagodze, ponieważ moja host rodzinka jest wyznania żydowskiego (swoją drogą bardzo ciekawe doświadczenie tej kultury). Jak się okazało, mają teraz Rosz Haszana- czyli Nowy Rok, który rozpoczyna Jamim Moraim- okres pokuty, kiedy Żydzi oczekują miłosierdzia i przebaczenia od Boga, podczas gdy szatan wylicza błędy Izraela przed Bogiem... Wszyscy życzą sobie Happy New Year, i żebyście byli zapisani na dobry rok. Nie pytajcie dlaczego, bo nie wiem :D

Swoją drogą trochę smutne- ja jako katoliczka wierzę w Boga Przebaczenia, Miłości, który posłał Jezusa z miłości do nas na odkupienie, który Go poświęcił z ogromu miłości... Oni dalej na to przebaczenie czekają... Ciekawe, czy mają obraz Boga dobrego, czy właśnie srogiego, każącego... Może pogadam o tym z moją hostką...
Potem pojechaliśmy na lunch i plac zabaw, który jak wszystko w Ameryce, jest wielki, po czym wróciliśmy do domu, i pojechaliśmy do Baltimore na kolację do ich rodzink. Szalony czas, dużo ludzi- lubię to! :D

I tak oto zaczęła się moja amerykańska przygoda. :)
A co u Was?? :)


piątek, 12 września 2014

Im bliżej, tym gorzej...

Im bliżej, tym gorzej... no bo coraz wiecej strachu, wątpliwości. wiecie co? ja w ogóle nie czuję, że tam jadę! Jakoś tak w ogóle pomniejszam ten wyjazd. Każdy jak mu mówię lecę do Stan

- cooo? :O 

- tak, no co? 

-za ocean!? za tą wielką wodę!? 

-nom, co w tym dziwnego??

- nie boisz się??

-boję :D

- ale jesteś odważna/ ale ci zazdroszczę...



to się pytam czego ty nie??

-aaaa bo wiesz...



no właśnie nie wiem!



Ludzie! Odwagiiii :D Marzenia się spełniają, tylko trzeba coś w tym kierunku robić. same się nie spełnią!



Taki kawał mi się przypomniał

Facet codziennie modli się o wygraną w totka. W końcu pyta Boga dlaczego nie chce mu pomóc i uszczęśliwić go, na co Bóg odpowiada:-Może byś dał mi szansę na spełnienie Twojej prośby i kupił los


No właśnie. Trzeba kupić los kochani! ;) ja kupiłam. okazał się moją szóstką. tzn, czy się okazał, to zobaczymy :) Portugalia się okazała: dobry czas, co nie znaczy że było łatwo ;) czasem było ciężko, smutno, tęskniąco... Ale dobry czas, dużo mi dał, dużo się nauczyłam i chyba skonkretyzowałam ;)

Muszę jeszcze nabyć walizkę. Z wizyty w ambasadzie pamiętam dość mało, bo wyszłam taka oszołomiona po wizycie, że nie wiedziałam w którą stronę pójść xD

Ale pamiętam że konsul zapytał mnie skąd tak dobrze znam angielski, na co odpowiedziałam, że uczyła mnie bratowa, że dużo podrużuję i łatwo uczę się języków,  portugalskiego też szybko się nauczyłam.
Dobra rada cioci Marty: weźcie referencje! jeśli macie dziecko poniżej 2 r.ż. konsul może (oczywiście nie musi, ale może) zapytać was o oto bo każdy kto jedzie do stanów do dzieci poniżej 2 r.ż. takowe musi mieć! :)
I miejscie po co wracać do Polski! bo was mogą nie puścić. Jeśli nie macie po co- wymyślcie coś- nie wiem pasja, przerwane studia na ktore chcecie wrócić, rodzina, przyjaciele, chłopak- COKOLWIEK! muszą wiedzieć, że macie do czego wracać ;)

Preznety dla hostów zamówione, walizka- jeszcze do kupienia, i pakowanie.
jeszcze 10 dni... 


niedziela, 31 sierpnia 2014

Z pasją przez życie przejść łatwiej- tanecznym krokiem, odważnie, z radością :): Z pasją przez życie przejść łatwiej- tanecznym kro...

A TYMCZASEM...


A więc trochę się dzieje. udało mi się znaleźć pracę na te kilka tygodni. Ostatniio czytam książkę Marka Kamińskiego "Wyprawa" gdzie pisze o spełnianiu marzeń, dążeniu do celu, motywacji. wewnętrznych i zewnętrznych pragnieniach. Polecam! bo to naprawdę coś bardzo ciekawego. Pomyślałam sobie o mojej drodze załatwiania wyjazdu do Stanów i realizowaniu mojego marzenia o nauce DMT. 

Tak sobie myślę, że czasem nie wiedzieć, co nas czeka, ile nas czeka. Bo nagle się okazuje,. że oglądając się wstecz przechodzimy naprawdę dużo i gdybyśmy wiedzieli i byli świadomi, jak wiele nas czeka, po prostu nie podjęlibyśmy się tego. :) To tak moja refleksja na dziś. ;)

Wiza już w trakcie załatwiania, czekam tylko aż pieniązki wpłyną na konto i będę mogła umówić się na rozmowę z konsulem. No ciekawe. Jeszcze bnie nastawiam się na wyjazd, jeszcze podchodzę do tego z dużym dystansem. Słyszałam o przypadkach, że ktoś wizy nie dostał, nawet jeśli jedzie jako au pair. Więc z radością jeszcze poczekam. ;)

tymczasem przyjechali znajomi z Niemiec, którym miałam okazję opowiadać o wojnie i powstaniu warszawskim (oprowadzałam ich po starym mieście, kilku miejscach też Warszawy, jedli pierogi :D )






ciekawe, jestem też pozytywnie zaskoczona ich reakcją i szacunkiem, wręcz nawet podziwem dla pokolenia, które przeżyło lub żyło w czasie wojny, heroizmem i postawą mieszkańców podczas powstania.




 Poszliśmy póxniej na kawę i ciacho. :) generalnie świetny czas, nowi ludzie, bardzo pozytywnie :) i stwierdzam, że Warszawa da się lubić, i jest nawet ładna! :D 

życzę wam DOBREGO DNIA!
 A ja idę z moimi dzieciakami na plac zabaw. 
P.S. nie myślicie że opieka nad dziećmi to takie drugie dzieciństwo?? :)

niedziela, 24 sierpnia 2014

Z pasją przez życie przejść łatwiej- tanecznym krokiem, odważnie, z radością :): a po otwarciu profilu...

Jest PM!!! :D

A więc jest! Mam swój perfect match. okazuje się że to pierwsza rodzinka z którą rozmawiałam. Czytałam dużo że spokojnie, nie ekscytuj się pierwszą rodzinką itd itp... kiedy ja czułam nawet jak dałam sobie czas na opadnięcie emocji, że chcę z nimi spędzić ten rok :) Są pozytywni. :) Bardzo otwarci i ich córka tańczy. Mam nadzieję że nie rozniesiemy obie im domu xD No i będę mieszkać koło Waszyngtonu. Co mnie zadziwiło jak dużą bazę szkół mam do wyboru. naprawdę jestem pozytywnie zaskoczona. :) może uda się zrealizować moje marzenie o DMT. :) a więc został mi już niecały miesiąc na wypełnienie wszystkich formalności i wyjazd... 

Strach trochę miesza się z radością i podekscytowaniem tym wszystkim, co się wkoło mnie dzieje. moja rodzinka nie bardzo wierzy że jadę, moja siostra stwierdziła że jestem odważna i mnie podziwia. nooo usłyszeć coś takiego od niej- BEZCENNE!!! teraz tylko trzeba uzbierać pieniążki i ściągnąć wszystkie należności i do bojuuuuu! =)

czwartek, 21 sierpnia 2014

a po otwarciu profilu...

A więc profil otwarty a ja szczęśliwie szukałam sobie pracy, trochę jeździłam... generalnie wakacje!! Wracam z Jasnej Góry, patrzę a tu dwie rodzinki!

#1 rodzinka- z Potomac (MD) niedaleko Waszyngtonu. 

dziewczynki wiek 1,5 oraz 5 lat. Przesłodziaki! :)


Rozmawiałam z nimi i od razu ich polubiłam. Mama trochę zakręcona, bardzo uśmiechnięta, otwarta i ciepła osoba. Z tatą jeszcze nie rozmawiałam. Pierwsza rozmowa była ogólna, też dość mało czasu, bo host mum miała jeszcze inne rozmowy tego wieczoru. Stresa miałam co najmniej jakbym nie wiem co robiła- broniła się znowu! milion myśli w głowie "a czy się nie zatnę przy rozmowie po angielsku" " a czy im się spodobam" "a czy będę sobą" "czy się nie wygłupię".... itd... itp... no ale jakoś poszło.

Na kolejną umówiliśmy się już kolejnego dnia :) Bardzo sympatycznie, tym razem głównie to ja zadawałam pytania, okazało się że są rodzinką żydowską. Pomyslałam sobie kuuurcze ciekawe czy to nie będzie dla nich problem że ja jestem katoliczką? ale okazało się, że spoko! mieli sąsiadów, którzy normalnie stroili choinkę i wszystkie tradycje zachowywali, a oni jako dzieci robili to z nimi. Może i mi uda się przekabacić jakąś małą choineczkę na święta. Udało mi się też zobaczyć dziewczynki. Młodsza podeszła odwanie i gaworzyła ze mną a na koniec... wysłała mi buziaczka! :* słodziak i tym zdobyła moje serce :) <3 Strasza potrzebowała więcej czasu żeby się oswoić, ale w końcu też pokazała co potrafi. Tańczy hip hop- jak ja! :D także dom może nie ustać xD. Zapytali mnie czy chciałabym się z nimi zmatchować ale chciałam sobie dać czas na przemyślenie tego. Powiedziałam więc że chcę porozmawiać też z drugą rodzinką na profilu, na spokojnie wszystko przemyśleć i umowiliśmy się na czwartek że damy sobie odpowiedź. Wyraźnie im to odpowiadało. poprosiłam też o zdjęcia domu i mojego pokoju. Oczywiście wszystko dostałam. :)


#2 rodzinka- czwórka (:O) dzieci w wieku 0, 2,2,12 lat, Pittsburgh


Nooo tutaj sytuacja była gruba. Praca od 8 do 18, od poniedziałku do piątku, czasem w weekendy... Trochę się załamałam. Jak tu podróżować i studiować? otóż studia wieczorne ewentualnie... no spoczko, tylko dla osoby, która jedak wolałaby trochę popodróżować... no nie... i jednak jadę tam żeby się też sporo nauczyć, więc grzecznie podziękowałam. Naprawdę szczerze podziwiam au pair które jadą do US z poczuciem misji i potrafią zdecydować się na takie coś. Bardzo szkoda mi było, ponieważ 3 dzieciaków była adoptowana, na pewno potrzebują dużo miłości, a matka jest świeżo po rozwodzie... No ale stwierdzam, że mogłabym tego nie unieść...




W taki oto sposób myślę, czy czekać na rodzinkę dalej, czy zostać przy moich pięknych blondyneczkach, jeśli okażę się PM dla mojej rodzinki z Potomac. Lokalizacja ok, szczególnie że po erasmusie mój kolega studiuje teraz w Waszyngtonie i wiem już, że jest kilka au pair od nas w mojej okolicy. Ja też myślałam o Waszyngtonie, bo tam są duuuuuże możliwości rozwoju i chciałabym zrobić moje wymarzone kursy z Dance Movement Therapy (DMT) gdzie DMT właśnie w Waszyngtonie powstało. Uczyć się u źródeł- to jest coś! To jest jakość! :) Ale zobaczymy. ;)


:*

wtorek, 19 sierpnia 2014

Z pasją przez życie przejść łatwiej- tanecznym krokiem, odważnie, z radością :): A więc jako pierwszą historię chciałabym opisać Ca...

Czy Ameryka to coś dla mnie??

A więc zdecydowałam że po erasmusie- chcę jechać do Stanów jako au pair. Bo erasmus to taki czas kiedy człowiek poznaje trochę inny świat, ludzi, kulturę i... po prostu w podróżach się zakochuje! i ciąąągnie go dalej ciąąągnie. A że po przejściu survivalu z moim dziekanem odnośnie erasmusa stwierdziłam, że już chyba wszystko jest możliwe to pomyślałam sobie Ameryka? Byłam nad jednym brzegiem ocanu może pora wybrać się za? :) I tak krok po kroczku od pomysłu marzenia przeszłam do jego realizacji :D



Już w trakcie erasmusa w Portugalii zaczęłam interesować się jaki program wybrać (najbardziej reklamuje się Cultural Care, ale jest też bardzo drogi).



Wystarczy troszkę pogrzebać, zapisać się do grupy Au pair in USA na facebooku i oto wybrałam agencję Au Pair in America (APiA). Okazało się, że jest o wieeele tańsza i podobno ma największą bezę rodzinek. :) No dobrze! a więc zaczęliśmy wypełniać wszytskie formalności:



- childcare references na szczęście wzięłam od znajomej mojej siostry, u której opiekowałam się dziećmi i pomagałam im w lekcjach. drugie od mojej szefowej i jednocześnie instruktorki ( sama zrobiłam kurs instruktora tańca i zaczęłam współpracę z Gosią :*), bo przecież też pracowałam z dziećmi



-character reference wzięłam od mojej korepetytorki z angielskiego, no bo czemu nie :D



-medical form. tu były jaja. najpierw poszłam do mojej pani doktor która stwierdziła że "nie mamy podpisanej umowy z tą agencją i ona nie będzie robić extra roboty. poza tym jeszcze po angielsku, na pewno nie!" no cóż. Ja też nie byłam jakoś specjalnie konsekwentna w proszeniu ani padaniu do stóp. Na szczęście inna pani doktor się zlitowała i napisała mi to wszystko. Po prostu wypełniłam to razem z nią. Odrobinka chęci i dobrej woli wystarczy! Później okazało się, że trzeba zeskanować kartę szczepień, która jakimś cudownym sposobem zaginęła w akcji! Ehhhh :( szukałyśmy i szukałyśmy... pewnie kiedyś, gdy już nie będzie potrzebna to się odnajdzie. A więc poszliśmy do przychodni, gdzie powiedzieli mi że nie mają już moich danych... Już nie bardzo wiedziałam co robić. Zaczęłam się więc modlić i mówię: Panie Boże, wiesz że chcę polecieć do Stanów. Jeśli to dla mnie- działaj! Po czym dzwoni do mnie mama i mówi: -Martusia! nie uwierzysz! Poszłam do drugiej przychodni do której chodziłaś i powiedziałam jak się przedstawia sytuacja. I pani wyciągnęła kartę jakiegoś dziecka z twojej daty, spisała, podbiła i powiedziała niech jedzie spełniać marzenia. :) Szybko Tata zareagował :D



-prawko, paszport, dowód, dyplom zeskanowała mi pani Ola już na miejscu na interview.



Przed samym interview trzeba było jeszcze zrobić filmik. No to do dzieła. Pierwszy był full zdjęć i z pisoenką Happy Pharella Williamsa. też wrzuciłam na grupę na fejsie, a co! no i całe szczęście ludzie powiedzieli mi co jest nie tak. Z wdzięcznością za wszystkie uwagi zaczęłam go poprawiać i wrzuciłam. Mission completed!



interview czyli po co ty tam w ogóle chcesz się wybrać???

Na rozmowie było spoko. Najpierw rozmowa po polsku, czy mam wszytskie dokumenty, czy dałam radę wszystko załatwić itd itp... Później była część po angielsku. Pani Ola cały czas pisała to, co powiedziałam, trochę mnie to rozpraszało, ale ogólnie poszło w porządku. Zawsze jak się denerwuje to robię się strasznie rozgadana! do tej pory wiele razy w życiu mi to pomogło :D

Pytała oczywiście czemu chce wyjechać? czemu się nadaję? jaka powinna być wymarzona au pair? jak zachowam się kiedy nie będę dogadywać się z rodzinką? czy ważny jest dla mnie college? jakie cechy czynią ze mnie dobrą au pair? co jest dla mnie ważne przy wyborze rodzinki? co robiłam z dziećmi? czy lubię dzieci? co lubie z nimi robić? 

później robiłam test psychologiczny na zasadzie prawda/fałsz składający się ze 170 pytań... ale szybko szło :D 
jak już wyszłam to stwierdziłam że nie było źle, i teraz tylko czekać na otwarcie profilu. :) popoprawiałam jeszcze wszystkie rzeczy na profilu, które pani Ola ujęła w uwagach i profil ruszył! :) Czekamy na rodzinki. Najlepiej trafić PM jak najszybciej! :D







niedziela, 15 czerwca 2014

Pobudka 5 rano- ktoś się krząta... W głowie myśli: !#@!$#$%$%^%^%&**&() o co chodzi?!?!?! jeszcze ciemno za oknem, a tu już pora iść -_- no cóż. wstajemy i się ubieramy! coś zjemy i poszli!

Byłam mniej więcej w połowie opuszczających albergue, bliżej jednak początku. Jak się okazało jak wychodziłam, koledzy pielgrzymi którzy dopiero zamierzali wstać mieli już wychodzić :D no ale cóż. To był ten dzień kiedy często mijałam polaków- mamę i córkę. Szłam trochę szybciej niż oni, ale a to mi but przeszkadzał, a to sznurowadło za luźno zawiązane, a to pić mi się chciało i wodę musiałam wyjąć... W końcu jakoś tak się stało że poszłam nie tam gdzie trzeba, na szczęście jeden pan pokazał mi drogę. No i dogoniłam je i zaczęłam iść z nimi... Monika i p. Ela. Barddzo miło szło się w czyimś towarzystwie. :) ale później one postanowiły odpocząć, ja zaś miałam siłę, by brnąć dalej, no to poszłam!

następnie doszłam do pewnego punktu i sama postanowiłam zrobić odpoczynek. przyłączył się do mnie niemiec, z którym porozmawiałam tylko chwilę, i poszłam dalej. w końcu po kolejnym odpoczynku zobaczyłam pewną kobietę, i postanowiłam na nią poczekać. Miała na imię Greta, z Holandii. Ciekawe że zaczęłyśmy rozmawiać po prostu o życiu. Lubi podróżować, jest po rozwodzie i ma dwoje dzieci. Ciekawe, że właśnie gdzieś o tym myślałam, o związkach i o podróżach. :)

Uświadomiło mi to coś ciekawego: można być w relacji tylko po pto żeby być- wypełniać jakąś pustkę, i jednocześnie ranić się niesamowicie... Pytanie- lepiej próbować i dać się poranić czy jednak trzymać się z daleka? Po drodze mijaliśmy piękne widoki. Natura działa kojąco... bardzo kojąco... :)


Doszłyśmy do schroniska, gdzie pożegnałyśmy się, ponieważ czekała na nią w innym hotelu przyjaciółka. Ja  zostałam w dużym schronisku w Pontevedra. Doszłam tam dość szybko, pod niepewną pogodą... Wykąpałam się i poszłam kupić coś na kolację. Bardzo ciekawe albergue, pod nazwą Maryji pielgrzymującej.



Jakieś dwie godziny później doszła grupa ze spotkanymi przeze mnie Polkami. Dowiedziałam się że Ivo jest portugalczykiem to myślę sobie: a co! spróbuję po portugalsku. Tego dnia spotkałam też Sergio, też z Porto, więc miałam okazję pogadać po portugalsku! Jeeeee :D

No ale Ivo zaprosił mnie, abym poszłam z nimi na kolację lub piwo. No to dawaj! Trochę nieśmiało poszłam pogadać z nimi. Następnego dnia zaproponowali mi, abym dołączyła do nich. i tak się utworzyła nasza rodzina, a raczej dla mnie otworzyła się ta, przyjmując mnie na te kilka dni. Od tej pory pielgrzymowałam z nimi.

Ivo, portugalczyk, miał na motywacji Camino odnalezienie siebie. Facet dużo przeszedł: żona zdradziła go po 3 dniach od śłubu, przeżył wojnę w Bośni, bo był w armii, pracował w wielu krajach, dzięki czemu zna kilka języków. Jednak wciąz nie znał sowjej wartości, nie widział sensu życia a ni tego, co chciałby tak naprawdę w tym życiu robić. Na Camino postanowił pójść, żeby napisać książkę. :) No ciekawe! Dużo rozmawialiśmy. o wierze, o Bogu, o sensie życia, o celu, o cierpieniu i o radości. Był to deszczowy dzień, więc praktycznie nie odpoczywaliśmy po drodze. Raz zatrzymaliśmy się, żeby zjeść śniadanie i wypić kawę, więc już koło 13 byliśmy pod albergue w Caldas de Reis.



Czekaliśmy na otwarcie, miałam tak skostniałe ręce, że nie byłam w stanie się podpisać! masakra! :D ale po prysznicu było lepiej. ;) więc odpoczęłam trochę, poszłam do sklepu po prowiant. następnie poszliśmy z p. Elą na termy, wymoczyć nogi w termach- co za relax! cudooooownie po całym dniu wymoczyć zmęczone nózie w gorącej wodzie w centrum miasta :D. następnie poszłam do kościółka i spasiu...

Następnego dnia pobudka koło 5:30 i do marszu! :) dzień był dość różny- raz padało, raz świeciło słońće, by w końcu troszkę nam dopiec. na śniadanko zatrzymaliśmy się w barze po drodze, gdzie z resztą spotkało się wielu pielgrzymów, by wspólnie zjeść śniadanko. Oto moja rodzinka na śniadanku:



 przeszliśmy przez Padron, gdzie zjedliśmy sobie serek i kanapeczkę, akurat przeczekając deszcz, i poszliśmy dalej. Dowiedzieliśmy się jednak, że w albergue Mos nie będzie miejsca dla 7 osób... co tu zrobić? Na straży stał Ivo - zadzwonił do pensjonatu około 15 km od Santiago, czy możemy się tam zatrzymać. Piękne pokoje, za jedyne 10 euro!
Zmęczona jakbym przeszła z 200 km weszłam pod prysznic, umyłam się, odpoczęłam chwilę i dołączyłam do moich kompanów, by zjeść naszą ostatnią kolację... Było bardzo symapatycznie. Położyliśmy się koło 22 by znów koło 5 wstać do marszu. Ostatnie 13 km...

Poszło szybko. Około 11 byliśmy na miejscu, ku celu naszej pielgrzymki, gdzie wspólnie, wszyscy razem, postawić nogę na muszli, która oznacza, że dotarliśmy do celu:


Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi. Moi kompani mieli jeszcze trochę czaus, ja zaśpostanowiłam od razu stanąć w kolejce po compostelę- certyfikat przejścia Camino. Była długa- czekałam prawie godzinę! ale pogadałam z gościem, który był ze Szkocji ale mieskzał w Hiszpanii, także, kolejna miła poznana osoba. :)
Lekko spóźniona weszłam na mszę, gdzie pan chciał mnie wyrzucić ponieważ miałąm ze sobą plecak. No ale sumą sumarum byłam na mszy dla pielgrzymów. Nagle zobaczyłam Luisę, która idzie w moją stronę!

Luisę spotkałam na Pascoandante, opowiadała mi wiele o Camino, bo sama je przeszła. Bardzo się cieszyłam że jązobaczyłam. JAk też wielkie musiało być jej zdziwienie, ponieważ zaledwie kilka dni wcześniej pisałam jej że jest mi przykro, ponieważ nie mogę iść na Camino, i żeby się za mnie pomodliła w tej intencji. I oto spotyka mnie u celu! :D Super. Okazało się, że jej znajomi jadą po nią z Porto i mogą mnie też zgarnąć. Bóg się zatroszczył o mnie. Szczególnie że musiałam być w poniedziałek na uczelni! Ehhhh to był dla mnie bardzo jasny znak, że kto ufa Bogu, ten się nie zawiedzie, nawet czasem idąc w ciemno. Wszystko było tak, jak być powinno...

Pożegnałam się więc z moją "rodziną caminową", poszliśmy jeszcze na obiad i z powrotem do Porto. Dwie i pół godziny samochodem i 5 dni na piechotę -_- Pomyśleć można co za głupota iśc na pieszo. Jednak ludzie, widoki, przemyślenia... Są warte tego trudu...

Co pokazał mi ta droga? Że Bóg dba o każdego kto Mu ufa. Wystarczy zaufać, jakie to proste nie? Żeby tak było i w życiu. Ale to fakt- czasem trzeba pójść w ciemno, za natchnieniem, za radą. Po prostu iść. Nie zatrzymując się. Pomimo, że nie odnalazłam jakoś specjalnie tego, kim chcę być i co robić po powrocie do Polski, zyskałam nowe historie, nową przygodę, nowych ludzi, nowe pokonanie siebie, nowe zaufanie... Chociażby dla tego wszystkiego warto było.

:)


wtorek, 10 czerwca 2014

A więc jako pierwszą historię chciałabym opisać Camino de Santiago , czyli Szlak Jakubowy. Jest to jeden z najpopularniejszych destynacji jeśli chodzi o pielgrzymki na świecie, zaraz obok Jerozolimy i Rzymu. Santaigo de Compostela- miasto w południowo- zachodniej Galicji, w którego sercu znajduje się katedra, w której według legendy znajdują się szczątki św. Jakuba Apostoła, który właśnie na półwyspie Iberyjskim głosił Dobrą Nowinę o Jezusie i rozpowszechniał chrześcijaństwo.

Dróg do Santaigo jest mnóstwo, najpopularniejsza i podobno najpiękniejsza jest francuska- ma ona 800 km! ( Przemierzyła ją właśnie moja koleżanka- Luisa, która swoją drogą zachęciła mnie swoimi opowiadaniami do odbycia Camino. Szła 6 tygodni)

Ja odbyłam Camino Portugues. Zanim jednak o nim opowiem chciałam wam powiedzieć, jak na nie trafiłam...

Obecnie mieszkam w Porto- miasto położone w północnej Portugalii nad wybrzeżem oceanu atlantyckiego u ujścia rzeki Rio Douro. Jestem tutaj na wymianie studenckiej, czyli na popularnym erasmusie. Ponieważ jednym z założeń bycia tutaj była możliwość zwiedzenia jak największej liczny miejsc w Portugalii i Hiszpanii, szukałam jak najwięcej jak najtańszych wycieczek. Jedna z nich była właśnie do Santiago. Sprawdziłam co to i stwierdzilam OK! jedziemy!

poznałam tam bardzo miłą brazylijkę Fabię, z którą zwiedzałyśmy. Na mszę dla pielgrzymów niestety się spóźniłyśmy. Ale później zwiedziłyśmy sobie katedrę. Widziałam ludzi z plecakami, trochę obolałych, ale szczęśliwych że doszli, z drugiej strony rozczarowanych że to już koniec.

Zaczęłam się interesować tym tematem. Znalazłam film Droga Życia (The Road), który swoją drogą polecam i który wydał mi się niesamowity- jak to- tak po prostu idziesz i spotykasz ludzi? Ciekawe... chciałam spróbować, niestety miałam studia, i brak czasu... Tydzień po wycieczce nastąpiła Pascoandante którą opisze w innym poście... Tam właśnie poznałam Luisę- dziewczynę która przeszła Camino portugalskie. Dużo czasu spędziłam na rozmowach z nią i coraz bardziej rodziło się w moim sercu pragnienie pójścia tam. Ciągle jednak nie miałam z kim no i kiedy... odłożyłam tę myśl na później... Wciąż jednak wracało to do mnie, jak bumerang... Kiedy zdecydowałam że ok-idę w pierwszym tygodniu po zakończeniu roku akademickiego, zaczęły się piętrzyć trudności- ból stopy utrudniający w znacznym stopniu chodzenie, nagła praca w labolatorium do wykonania, raporty... zaczęłam się zastanawiać CO JEST?!?!?!?!

Chciałam wyjśc w sobotę, jednak okazało się, że muszę w poniedziałek być na uczelni... było mi przykro, bo już widziałam,że zabraknie mi czasu na realizację Camino... w niedzielę rozmawiałam z księdzem po mszy, który przeszedł Camino Portugues, poradził mi, żebym skróciła Camino- nie szła z samego Porto, ale z Valency-miasta granicznego między Portugalią i Hiszpanią.

Pomimo natłoku pracy we wtorek wieczorem po mszy św poczułam- teraz albo wcale w tym czasie. Uświadomiłam sobie, że rzeczywiście- jeśli chcę to zrobić jeszcze podczas mojego pobytu na ersmusie, to ostatni dzwonek... Dokończyłam najpotrzebniejsze rzeczy na studia, spakowałam się i o 6 rano następnego dnia wsiadłam w pociąg do Valency... (jak się okazało, w ostatnim momencie, bo chwilę później odjechał- byłam zaspana więc czas reakcji i świadomość co się dzieje wokół była nazwijmy to delikatnie ograniczona :D )

Wysiadając z pociągu szczezrze powiedziawszy po prostu... nie wiedziałam gdzie iść!! nie widziałam strzałek, którymi oznaczone jest całe camino z prostego powodu- nie biegło ono koło stacji... Zapytałam więc gdzie pójść. Zgubiłam się, ale okazało się, że spowodowało to, że znalazłam siękoło biura informacyjnego o Camino de Santiago. Bardzo miłe wolontariuszki wytłumaczyły mi, gdzie pójść, pokazały na mapie punkty gdzie mogę podbić mój paszport. Znalazłam, podbiłam paszport i ruszyłam na most łączący Portugalię i Hiszpanię.

Chwilę później przekroczyłam rzekę i przywitałam Hiszpanię! :)







Pogoda była dobra do wędrówki- nie paliło słońce,a le jednocześnie nie padało. Przestawiłam więc zegarek godzinkę do przodu i w drogę czas! Po drodze kilka razy zgubiłam strzałki z oczu, czasem były to muszelki. jak ta:

podziwiając piękne widoki szłam sobie spokojnie ciesząc się, że zdecydowałam się pójść. W pierwszym albergue(schronisko dla pielgrzymów)- w Porrinho byłam około 16, jednak mając świadomość ograniczenia czasowego postanowiłam pójśc do kolejnego, oddalonego o 7 km albergue w Mos. Doszłam tam późno- było około 19, więc nie  byłam pewna, czy będzie dla mnie miejsce. Miałam farta. :) spotkałam tam dużą grupę która siedziała wspólnie, oraz holendrów- syna i matkę, z którymi sobie porozmawiałam. Zmęczona, weszłam pod prysznic, zjadłam cokolwiek i poszłam spać...





Hej!

Mam na imię Marta i moimi pasjami są podróże i taniec. Ponieważ nieraz spotykają mnie niesamowite przygody w drodze, a czasem zwariowanie decyduję się na jakąś podróż niespodziewanie , postanowiłam założyć bloga, żeby poopisywać to, co mnie spotkało. i oto jest!

czujcie się tu dobrze, publikując swoje komentarze, podsyłając własne blogi do czytania.

pozdrawiam Was wszytskuch serdecznie!
 :)