wtorek, 10 czerwca 2014

A więc jako pierwszą historię chciałabym opisać Camino de Santiago , czyli Szlak Jakubowy. Jest to jeden z najpopularniejszych destynacji jeśli chodzi o pielgrzymki na świecie, zaraz obok Jerozolimy i Rzymu. Santaigo de Compostela- miasto w południowo- zachodniej Galicji, w którego sercu znajduje się katedra, w której według legendy znajdują się szczątki św. Jakuba Apostoła, który właśnie na półwyspie Iberyjskim głosił Dobrą Nowinę o Jezusie i rozpowszechniał chrześcijaństwo.

Dróg do Santaigo jest mnóstwo, najpopularniejsza i podobno najpiękniejsza jest francuska- ma ona 800 km! ( Przemierzyła ją właśnie moja koleżanka- Luisa, która swoją drogą zachęciła mnie swoimi opowiadaniami do odbycia Camino. Szła 6 tygodni)

Ja odbyłam Camino Portugues. Zanim jednak o nim opowiem chciałam wam powiedzieć, jak na nie trafiłam...

Obecnie mieszkam w Porto- miasto położone w północnej Portugalii nad wybrzeżem oceanu atlantyckiego u ujścia rzeki Rio Douro. Jestem tutaj na wymianie studenckiej, czyli na popularnym erasmusie. Ponieważ jednym z założeń bycia tutaj była możliwość zwiedzenia jak największej liczny miejsc w Portugalii i Hiszpanii, szukałam jak najwięcej jak najtańszych wycieczek. Jedna z nich była właśnie do Santiago. Sprawdziłam co to i stwierdzilam OK! jedziemy!

poznałam tam bardzo miłą brazylijkę Fabię, z którą zwiedzałyśmy. Na mszę dla pielgrzymów niestety się spóźniłyśmy. Ale później zwiedziłyśmy sobie katedrę. Widziałam ludzi z plecakami, trochę obolałych, ale szczęśliwych że doszli, z drugiej strony rozczarowanych że to już koniec.

Zaczęłam się interesować tym tematem. Znalazłam film Droga Życia (The Road), który swoją drogą polecam i który wydał mi się niesamowity- jak to- tak po prostu idziesz i spotykasz ludzi? Ciekawe... chciałam spróbować, niestety miałam studia, i brak czasu... Tydzień po wycieczce nastąpiła Pascoandante którą opisze w innym poście... Tam właśnie poznałam Luisę- dziewczynę która przeszła Camino portugalskie. Dużo czasu spędziłam na rozmowach z nią i coraz bardziej rodziło się w moim sercu pragnienie pójścia tam. Ciągle jednak nie miałam z kim no i kiedy... odłożyłam tę myśl na później... Wciąż jednak wracało to do mnie, jak bumerang... Kiedy zdecydowałam że ok-idę w pierwszym tygodniu po zakończeniu roku akademickiego, zaczęły się piętrzyć trudności- ból stopy utrudniający w znacznym stopniu chodzenie, nagła praca w labolatorium do wykonania, raporty... zaczęłam się zastanawiać CO JEST?!?!?!?!

Chciałam wyjśc w sobotę, jednak okazało się, że muszę w poniedziałek być na uczelni... było mi przykro, bo już widziałam,że zabraknie mi czasu na realizację Camino... w niedzielę rozmawiałam z księdzem po mszy, który przeszedł Camino Portugues, poradził mi, żebym skróciła Camino- nie szła z samego Porto, ale z Valency-miasta granicznego między Portugalią i Hiszpanią.

Pomimo natłoku pracy we wtorek wieczorem po mszy św poczułam- teraz albo wcale w tym czasie. Uświadomiłam sobie, że rzeczywiście- jeśli chcę to zrobić jeszcze podczas mojego pobytu na ersmusie, to ostatni dzwonek... Dokończyłam najpotrzebniejsze rzeczy na studia, spakowałam się i o 6 rano następnego dnia wsiadłam w pociąg do Valency... (jak się okazało, w ostatnim momencie, bo chwilę później odjechał- byłam zaspana więc czas reakcji i świadomość co się dzieje wokół była nazwijmy to delikatnie ograniczona :D )

Wysiadając z pociągu szczezrze powiedziawszy po prostu... nie wiedziałam gdzie iść!! nie widziałam strzałek, którymi oznaczone jest całe camino z prostego powodu- nie biegło ono koło stacji... Zapytałam więc gdzie pójść. Zgubiłam się, ale okazało się, że spowodowało to, że znalazłam siękoło biura informacyjnego o Camino de Santiago. Bardzo miłe wolontariuszki wytłumaczyły mi, gdzie pójść, pokazały na mapie punkty gdzie mogę podbić mój paszport. Znalazłam, podbiłam paszport i ruszyłam na most łączący Portugalię i Hiszpanię.

Chwilę później przekroczyłam rzekę i przywitałam Hiszpanię! :)







Pogoda była dobra do wędrówki- nie paliło słońce,a le jednocześnie nie padało. Przestawiłam więc zegarek godzinkę do przodu i w drogę czas! Po drodze kilka razy zgubiłam strzałki z oczu, czasem były to muszelki. jak ta:

podziwiając piękne widoki szłam sobie spokojnie ciesząc się, że zdecydowałam się pójść. W pierwszym albergue(schronisko dla pielgrzymów)- w Porrinho byłam około 16, jednak mając świadomość ograniczenia czasowego postanowiłam pójśc do kolejnego, oddalonego o 7 km albergue w Mos. Doszłam tam późno- było około 19, więc nie  byłam pewna, czy będzie dla mnie miejsce. Miałam farta. :) spotkałam tam dużą grupę która siedziała wspólnie, oraz holendrów- syna i matkę, z którymi sobie porozmawiałam. Zmęczona, weszłam pod prysznic, zjadłam cokolwiek i poszłam spać...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz