sobota, 7 marca 2015

Meksyk- spelnione marzenie

A więc naprawdę. Marzenia się spełniają, tylko mocno trzeba wierzyć, ze to prawda. :) 
Moja podróż do Meksyku- to jest to, co w mojej definicji nazywa się spontanicznoscią... 

Ale od początku.
 Moja koleżanka Martyna, która jest podobnie jak ja Au Pair w USA napisała na feacebooku notkę na forum au pair "kto chce jechac do Meksyku?? Bilety za 300$ w obie strony z DC". Kliknęłam lubie to👍, ot tak po prostu. Nie wiedziałam, ze właśnie od tego zacznie się moja przygoda z Meksykiem. 😊 Martyna napisala w poście, oznaczając mnie: Marta Wrobel?? 
I powiem szczerze- od tej pory zaczelam o tym myśleć, z ocraz większą intensywnością, jako coś prawdziwego, namacalnego, możliwego dla mnie. Na początku napisałam nie, bo za późno, żeby powiedzieć hostom ( co prawda przysługuje nam dwa tygodnie wolnego, ale nie możemy go sobie wziąć tak po prostu, z tygodnia na tydzień. Nam co prawda zostały jeszcze trzy tygodnie do odlotu, ale to i tak mało na znalezienie kogoś, kto przez ten czas zajmie się dziećmi), bo nie ma kasy, bo szkoda kasy, bo nieprzygotowane... Ale coś mnie to bardzo wierciło Meksyk to w końcu coś egzotycznego, przynajmniej dla mnie. Postanowiłam więc zapytać hostów z nadzieja, że może jednak się zgodzą. W końcu na pytaniu nic tracę. :) I ku mojemu niemałemu zdziwieniu powiedzieli TAK!! Kiedy napisałam to Martynie, jej radość nie miała końca. Nie wierzyła, że jadę z nią. U mnie na początku więcej było obaw i ekscytacji, niż radości... W końcu jednak zgodziłam się na to. Nie myslałam o tym az do tygodnia przed, gdzie trzeba było zabukować hostel, pomysleć o transporcie. Ogarnęłysmy to szybko, w godzine. nastepne myślenie ze jadę do Meksyku pojawiło sie dwa dni przed. No bo przeciez przydaloby sie jednak zaplanowac co chcemy zobaczyc 😁👀
Dopiero dzien przed dotarlo domnie ze jade do Meksyku!!MEKSYKU!! znalazlam miejsca ktore chcialabym zobaczyc. I stwierdzilam, dobra, wynajmniemy samochod, cos tam zobaczymy. Damy rade. 😃 kiedy po przejscach w koncu wsiadlysmy do samolotu okazalo sie ze... 

JEST KOREK NA LOTNISKU W CANCUN!! No nie myslalam ze to mozliwe, ale meksyk to Meksyk :) wiec po poltorejgodzinnym opoznieniu udalo nam sie wystartowac :✈️Podroz przebiegla dosc sprawnie, ale od samego poczatku naszego pobytu zaczely sie 

"Ciekawe przypadki Marty i Martyny"

 
Pierwsze zdjecie w samolocie. Podekscytowane podrozniczki wyruszaja na podboj Mexico!! Ole!! 🇮🇹🍍🔆🌍☀️🌊💃👓


Zegnaj zasniezona Ameryko!! ❄️❄️❄️


Witaj goracy Meksyku!! ☀️☀️☀️

A wiec Meksyk przywital nas uderzeniem ciepla, goraca, pomimo zachodu slonca. Przeszlysmy elegancko odprawe no i sie zaczelo...


Gdzie jest nasz samochód!?!?!?!?
Pierwsze co to nie znalysmy nazwy firmy z ktorej mialysmy wynajac samochod, bo Martyna zapomniala to sprawdzic, a na lotnisku nie bylo wifi. Na szczescie pan z informacji pozwolil nam to sprawdzic na swoim ipadzie. Kiedy juz dowiedzialysmy sie, jak nasza firma sie nazywa, okazalo sie, ze... Nikt o niej nie slyszal 😳 😳 😳
Na szczescie jeden sympatyczny meksykanin zadzwonil pod numer podany tam, i przyjechali bo nas  firmy Fox. Na miejscu okazalo sie, ze wynajecie samochodu kosztuje 4 razy tyle, ile bylo podane w internecie. Wiec bylysmy w czarnej d... Zmaczy zdezorientowane co dalej robic 😣
Stal tam pan, ktory zaproponowal wynajecie samochodu po 35$ za dzien. Na poczatku pomyslalm co tak tanio!? Przed podroza czytalam duzo o ludziach, ktorzy chca poprostu wykorzystac okazje, i wyciagnac od Ciebie pie iadze, bo jestes turysta i nie wiesz, jakie ceny obowiazuja. Ostatecznie pojchalysmy z nim. Martyna myslala ze jestesmy porwane i zaraz nam coa zrobia. Kiedy dotarlysmu na miejsce, do biura, zaczelysmy przegladac umowe, sprawdzac wszystko, gdyz dalej nie dowierzalysmy ze moze to byc takie taniec w porownaniu do biura, ktore sprawdzalysmy.
Podczas sprawdzania uslyszalysmy wycie syren. Ja osobiscie myslalam, ze to alarm w jakims samochodzie. Jak sie okazalo to byl NAPAD NA BANK, o czym bardzo spokojnie oswiadczyl nam Antonio (wlasciciel firmy wynajmujacej samochody), jakby to byla najzwyczajniejsza rzecz. Przyjechalo kilka wozow strazackich i motocki policyjnych. No ja nie mam pytan xD
Wynajetym samochodem-cytrynka ( tak nazwalysmy nasz samochodzik, gdyz byl taki zolciutki) pojechalysmy szukac hostelu. Bez GPS, bo ten, ktory chcieli nam dac, nie dzialal, bez mapy, bo Antonio w koncu zapomnial nam jej dac, liczac na szczescie,a przede wszystkim na Boza opatrznosc, pojechalysmy, jak sie okazalo, w druga strone. Na stacji benzynowej od razu udalo nam sie zatankowac i wrocic na wlasciwa droge. :)

Jedziemy!!
Skrecilysmy na zone hotelera, przekonane ze gdzies tam znajdziemy jakos nasz hostel. Jedziemy, jedziemy, jedziemy, a tu nic!!Naszego hostelu, naszej ulicy jak ne było, tak nie ma!! Okazalo sie, ze nasz hostel jest w centrum Cancunu, a nie w zonie hotelowej. Upssss! pomyłki się zdarzają :D Po drodze jechala za nami policja na swiatlach. Bylam pewna, ze chce nas zatrzymac, dlatego jada na swiatlach, wiec poslusznie zjechalam,a oni... Po prostu pojechali sobe dalej :) później zrozumiałam, że jeżdżą na światłach dla widoczności. to nie take tajniaki, jak u nas, żeby tylko kogoś złapać. ale żeby wystraszyć złodziejaszków, żeby jednak się zastanowili, zanim będą chcieli coś  zrabować czy spsocić.

Czas wykorzystac umiejetnosci jezykowe!!
Zaczelysmy pytac o droge, az spotkalysmy Erica, ktory to wracal z pracy z hotelu. Zgodzil sie pojechac z nami, a wsumie to niechcacy zlapal stop a, a raczej zlapal jego 😁 bo zmierzal do centrum Cancun, wiec destynacja sie pokrywala!! Dzieki jego pomocy dojechałysmy na miejsce, zaniosl nam walizke z samochodu i zaprowadzil na miejsce, gdzie moglysmy zjesc nasze pierwsze tortille i wypic tamarindo i piñacolade.  🍹🍣


Nasza pierwsza tortilla w Mexico!!


A oto i Eric, ktory bardzo nam pomogl pierwszego wieczoru- otoz to dzieki niemu trafilysmy do naszego  hostelu, zjadlysmy pierwsza tortille i posiedzialysmy przy jakze sympatycznyej parodii amerykanskiej w parku las Palapas. :)

I poszlysmy spac, bo bylysmy tak zmeczone i zestresowane, ze nie miałyśmy siły na nic więcej...

 

Moloch hostel- samo centrum Cancun. Świetna lokalizacja, miła obsługa, basen i leżaki w środku. I te tosty na śnadanie -_- wspomniałam o prywatnym parkingu? :D a wszytsko za 10$ za nockę. 
taniej ma ktoś, jeśli ma kartę hostelling international, ja miałam takową, ponieważ wykupiłam sobie wraz z ISICem (międzynarodowa legitka studencka)

Niedziela- dzień odpoczynku :)
Nastepnego dnia poszla rano do kosciolka. I tu mala dygresja. Kosciol byl zaraz obok. I powiem szczerze: wszedzie, gdzie podrozuje, jest dom mojego Taty. W Niemczech- obok, we Francji, mieszkalam na parafii. W Portugalii po przenosinach- 5 minut, moja siostra mieszkala prze caly czas moich studiow kolo kosciola w Warszawie, ja tez wychowalam sie z widokiem na kosciol w Łukowie. Dla mnie jest to niesamowity znak Bozej obecnosci w moim zyciu i tego, ze tez blogoslawi na moje czasem wydawaloby sie szalone pomysly. :) Tak jakby mówił "nie bój się. Ja Jestem"

Wracajac, poszlam na msze. Gitary byly tak rozstrojone, ze az bolalo, ale spiewanie wszystkich ludzi tam bylo tak pogodne, ze calosc sluchalo sie bardzo przyjemnie. Wcalych tych niedociagnieciach byla pewna spojnosc i piekno. Ci prosci ludzie po prostu sie modlili. :) msza byla bardzo radosna i pelna pogody ducha. Nastepnym punktem naszego odkrywania meksyku bylo odkrycie marketu. :) Było to bardzo ważne, ponieważ Martynka przyjechała do Meksyku w... botkach. I nie wzięła żadnych innych butków, typu klapeczki. Poszłyśmy więc na poszukiwanie klapeczek. :)Po drodze niestety baletki, które jej pożyczyłam, obtarły ją, więc dzielnie wzięła je w łapki i pomaszerowała dalej na boso :D Poszukalysmy marketu idac po prostu przed siebie!! Pytalysmy ludzi, i tak oto poznalysmy Jose, ktory ( bo mial czas) poszedl z nami :) i przy okazji pokazal nam co gdzie na markecie się znajduje. (Tu wlasnie musze wtracic: ludzie w Meksyku sa bardzo przyjazni i otwarci.  I mają czas, nie pędzą nigdzie, rozmawiają ze sobą. Wszystko toczy się swoim tempem. No dobra, jedyne co pędzi, to taksówki. Zawsze bałam się jeździć po Warszawie. teraz Warszawa wydaje się być miastem kierowców bardzo wysokiej kultury jazdy :D) wystarczy zapytać, najlepiej po hiszpańsku, gdzie chcesz dojść. Czasem nawet jeśli nie wiedzieli, to wskazywali jakiś kierunek, który był co prawda zły, ale no cóż :D Czytałam o tym przed wyjazdem, więc czasem trzeba bylo po prostu być ostrożnym w zaufaniu orientacji naszego przewodnika, w którą stronę iść. Jose to byl juz kolejny pomocnik, ktory doprowadzil nas do samej destynacji. 


To wlasnie Jose-nasz przewodnik po markecie. :) 


Takie tam z palma :) bo po drodze możńa zawsze coś znaleźć. :)

Po zjedzeniu Torta Fredy, która była przepyszna, zrobiona ręcznie przy mnie (mała dygresja- potrawy na takim markecie przygotowywane są na waszych oczach. :) pomimo tego, że pan anwet nie raczył żałożyć rękawiczek, a patelnia raczej nie była myta po każdym użyciu... to wszystko było tak naturalne, że nie wzbudzało żadnego wstętu we mnie.) postanowiłyśmy że pojedziemy na playa del Carmen. Martynka co prawda nadal nie kupiła klapek, ale jak stwierdziła "no nie, na plaży na pewno jakieś będą!!! to tam kupię :)" Więc wsiadłyśmy do naszej cytrynki i z pędem wiatru pognałyśmy w stronę morza i słońca. :) 



Nasza cytrynka, czyli jak w 10 minut nauczyc sie jezdzic xD 
Przestawienie się z automatu na manual to jak rozpoczęcie nauki jazdy od nowa...

Kiedy w końcu, po niemałych poszukiwaniach znalazłyśmy plażę, pierwsze co to oczywiście postanowiłyśmy się wykąpać. Woda była cudownie niebieska, niesamowicie słona, a pogoda jakby zdawała się mówić "korzystaj!!!" Nie musiała powtarzać! Po kąpieli udałyśmy się na spacer wzdłuż plaży. I na poszukiwanie klapek.  ponieważ jednak było gorąco postanowiłyśmy pójść na Frappucino... do Starbucksa. xD Tak, wiem, amerykanizacja w toku. To było śmieszne, zamiast pójść wypić nie wiem, sok kokosowy z kokosa, poszłyśmy do Starbucksa xD no ale... no tak :D niestety z tego powodu zabrakło nam później kasy na klapki, bo ceny były wywindowane w górę ze względu na turystów. szukałyśmy naprawdę długo, jednak nigdzie nie było klapek za 80 pesos. W końcu wróciłyśmy po kąpielach do samochodu. I odkryłyśmy centrum handlowe. Myślałyśmy, że przynajmniej tam coś znajdziemy- było nawet amerykańskie forever 21. No ale nie. No nie było klapek xD więc Martynka naśladując pana Cejrowskiego urządziła sobie boso przez Meksyk.


Playa del Carmen 



Kokosy mozna bylo znalezc na plazy :) 


Czyz te stroje meksykanskie nie są przepiekne?? I wszytskie podobno sa recznie haftowane. Nie wiem ile w tym prawdy, ale wygladaja przeslicznie.

W końcu znalazłyśmy klapeczki, za 130 pesos. Ponieważ było już późno postanowiłyśmy pojechać do marketu, żeby zrobić zakupy na następny dzień. Tam spotkałyśmy Jorge , który po protu zaczął gadać z Martyną. No tej to na chwile nie idzie zostawić samej!! :D Chciałyśmy też  kupić jakieś winko na wieczór, lub spróbować meksykańskiej tequilli. I tu kolejna niespodzianka!! Otóż ustanowieniem rządu w dni powszednie alkohol można kupować w godzinach 9-21, a  niedzielę 9-17. Co niemało nas zdziwiło. Toć przecież wszystkie monopolowe w Polsce zbankrutowałyby w trybie natychmiastowym, gdyby takie coś wprowadził nasz rząd!! Jorge wytłumaczył nam, że nie wiedzieć czemu tak właśnie to wygląda. Na końcu chciał, żeby Martyna była spontaniczna xD huh, w ostateczności, rozstaliśmy się przy wyjściu z marketu.


A to zdjecie jest specjalnie dla mojej mamy!! Znalezione w markecie w Meksyku jako...
TYPOWY MEKSYKANSKI DESER!!! Nie mam pytan, mamo, skad wzielas to w naszej rodzinie!?!? :) 🍰🍰🍰

Po przyjeździe poszłyśmy na nasz markecik i przysiadło się do nas dwóch gości, którzy chcieli zareklamować swoją restaurację. Zaczęliśmy z nimi rozmawiać, a Martyna zapytała, gdzie można kupić teraz tequillę. No i się zaczęło... zwąchali interesik. Chcieli nam sprzedać tequillę za 500 pesos. Powiem szczerze, nie wiedziałam jeszcze, ile kosztuje duża butelka tequilli (dopiero następnego dnia gdy poszłam do marketu okazało się, że 120 pesos -_-) więc powiedzmy uwierzyłam im na słowo, że tyle kosztuje. Zaczęłyśmy się targować, ja słyszałam też o metzalu- typowej wódce/tequilli, więc chciałam spróbować właśnie tego trunku. Po targach w końcu powiedziałyśmy, że nie chcemy, więc stopniowo zaczęli obniżać cenę... Aż w końcu stanęło na tym że za 200 pesos sprzedadzą nam dużą butelkę. Ale powiedziałyśmy NIE. I dobrze! BO okazało się, że Metzal to tequila z robakiem w środku. Dosłownie! Z robakiem w środku. Można na wet kupić taką ze skorpionem! Co więcej- meksykanie również i tego robaczka zjadają... Wiele rzeczy widziałam, jadłam i piłam. Ale tego nie byłabym w stanie dotknąć... Także lepiej wyszło jak wyszło ;)

Cuda cuda :D 

W poniedziałek bardzo zależało nam, ażeby zobaczyć wschód słońca. No ale... nie wyszło. Czemu? przez zegarek, który był ustawiony godzinę wcześniej. Więc owszem, zadzwonił o 5:50... tylko że naprawdę była już 6:50. Więc zanim wyruszyłyśmy na Chichen Itza była już godzina 8. Tak czy inaczej, niestrudzenie, pomimo upału wyruszyłyśmy. ;)  Z drugiej strony i tak na dobre nam to wyszło, bo dzięki temu w spokoju zjadłyśmy sobie śniadanko, a że miałyśmy samochód (prowadziłam samochód w MEKSYKU!!!) mogłyśmy sobie na taki luksus decydowania, o której wyruszamy, pozwolić.
 

Przekraczamy granicę stanu, z Quintana Roo wkraczamy na Yukatan :)

 Na miejscu byłyśmy około godziny 11. Kiedy naszym oczom ukazał się widok piramidy, trochę mnie wcięło- jest naprawdę wysoka, niestety nie można było na nią wejść :( 


Drodzy panstwo-Chichen Itza, jeden z siedmiu cudow swiata. Piramida Majow. 🗿

 

W tym zdjęciu chodzi tylko o dzieciątko- słodziak!

Ale zobaczyłyśmy też inne ruiny. Nieodzowną atrakcją naszej wyprawy były stoiska. Sprzedawcy nagabywali klientów. Najciekawszą rzeczą, którą się dowiedziałam to:
-ceny dla amerykanów są wywindowane w górę- i tak zapłacą więcej, to trzeba z tego korzystać!
-za samo mówienie po hiszpańsku cena spada o 30%
-meksykanie lubią się targować i są też świetnym marketingowcami
-w Chichen Itza pamiątki są tańsze, gdyż nie obowiązuje ich podatek

Srebro było piękne- i tanie!
 Ozdoby ze wzorami azteckimi

Po kupieniu hamaka za wytargowaną cenę z 500 na 200 pesos i naszyjnika kupionego z podobną zniżką, szczęśliwe, że mogłyśmy zobaczyć jeden z siedmiu cudów świata (ósmym przecież jesteśmy my :D) popędziłyśmy naszą cytrynką z powrotem.

Cenotes 
Po drodze postanowiłyśmy zwiedzić cenoty w Valadolid- podwodne jaskinie z naciekami wapiennymi czyli stalaktytami. Wejście kosztowało około 2$ (25 pesos), ale za to wykąpanie się w cudownie chłodnej i czyściuteńkiej wodzie po takim pobycie na upale- bezcenne. Poza tym, z wody o wiele ładniej wyglądały w górze, tuż nad Tobą. Ponieważ miałyśmy niemały problem z wyjechaniem na autostradę, zapytałyśmy o drogę. I tu meksykańska przyjazność i pomocność znów pięknie dała o sobie znać: pan poprowadził nas na motorynce do samego wyjazdu z Valladolid, prosto na drogę do Cancun. :)

 


Cenotes Valladolid




ciąg dalszy nastąpi...








































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz